piątek, 26 lipca 2013

Kolejny rozdział, czyli przerażony Drake i wkurzona Rosie.

Witam ponownie i już na samym wstępie, chciałabym przeprosić za dwie rzeczy. Po pierwsze: te okropne literówki, które jakimś cudem mimo sprawdzenia i tak wkradały mi się we wcześniejsze wpisy, jak chicho, czy mówki. Po drugie: za tak dużą przerwę, w napisaniu następnego posta. To przez brak weny, podobnie jak czasu (miałam sporo innych, nie mówię, że ważniejszych, zajęć). Ale jestem ponownie i chciałabym gorąco podziękować ludziom, którzy albo czytają, ale kiedykolwiek przeczytają coś z tego bloga. Dziękuję, to tyle :)


ROZDZIAŁ DRUGI: U wrót piekła cz. I

Rosalia z wielkim trudem otworzyła zmęczone oczy. Gdy tylko wykonała tą czynność, z przerażeniem stwierdziła, że jest to niemożliwe. Przecież jeszcze przed chwilą jej gardło rozdrapywało ogromne bydlę, nieupilnowane przez tłumokowatego właściciela sklepu. Gdy dziewczyna z trudem zrozumiała, że jest w stanie oddychać, jej ręce prędko powędrowały do krtani, po czym spojrzała na nie. Nie zauważyła ani kropli krwi. O co tu do cholery chodziło...? Gdy na Rosalię spadła nowa fala przerażenia, poderwała się z miejsca, na którym właśnie leżała. Zachwiała się niekontrolowanie i o mało co nie upadła, gdy rozejrzała się naokoło.
- Gdzie ja jestem... - wyszeptała sama do siebie, z szeroko otwartymi oczami i zszokowaną miną.
Właśnie znajdowała się pośrodku jakiegoś wyjątkowo jasnego pomieszczenia. Nie było w nim kompletnie nic. Białe podłoże i wszystko co otaczało rudą dziewczynę było całkowicie puste i w pewien sposób niezwykle przytłaczające. Rosalia obejrzała się we wszystkie strony, a gdy upewniła się, że naprawdę znajduje się w kompletnie pustym miejscu, ruszyła przed siebie. Nie była specjalnie ciekawska, ale jeśli miała do wyboru bezproduktywne sterczenie w miejscu lub próbę wyjścia z tak niekomfortowej sytuacji, to zdecydowanie wolała to drugie.
Gdy tylko przestąpiła z nogi na nogę, tuż za sobą usłyszała cichy jęk przerażenia. Odwróciła się w tamtą stronę i mocno zmrużyła oczy. Nie miała zamiaru nikomu pomagać, a w życiu! Ale jeżeli była tam osoba, która mogła pomóc jej, to... może warto było spróbować?
Szybkim krokiem ruszyła w stronę dźwięków, nadal mrużąc oczy i z niezadowoloną miną rozglądając się dookoła. A co, jeśli trafi na jakiegoś bachora albo starą kobietę i będzie zmuszona okazać im wsparcie? Przecież to ona nie wie gdzie się znajduje, a potem nie ma zamiaru kogoś niańczyć! Jej obawy spełniły się w pewnym tego słowa znaczeniu, gdy ujrzała przed sobą jakiegoś chłopaka. Młody blondyn, o rozczochranych włosach, wielkich oczach i przerażonej minie, siedział skulony na białym podłożu, z rękami ściskającymi skulone nogi. Rosalia tylko przewróciła oczami, bardzo zrezygnowana jego postawą. Mimo wszystko postanowiła zbliżyć się do chłopaka.
Blondyn tylko mruczał coś pod nosem, a gdy ujrzał przed sobą dziewczynę, odskoczył do tyłu i wrzasnął.
- Jesteś jedną z nich?! - wyszeptał, osuwając się z powrotem na ziemię i wbijając wzrok w zdziwioną twarz Rosalii. - Jeżeli tak, to błagam, zostaw mnie w spokoju, zostaw mnie w spokoju! - wrzasnął, łapiąc się za głowę i zamykając mocno oczy.
Dziewczyna z lekko rozchylonymi ustami powiedziała drżącym głosem to, co było dla niej najważniejsze:
- Z jakich "nich"? Ktoś jeszcze tu jest? - rzekła, po czym rozejrzała się dookoła, w nadziei na zobaczenie kogoś.
Niestety tak się nie stało. Nadal znajdowała się sama, nie licząc tego knypka, który teraz spojrzał na nią  z pewną ulgą. Nie była jednym z tych... stworów. Drake nie wiedział jak nazwać owe widma, które nagle pojawiły się przed nim w jakiejś czarnej komorze i szeptały... Szeptały same przerażające rzeczy, które nadal dudniły mu w głowie. Gdy natomiast zjawy przestały się nad nim pastwić, znalazł się tutaj. To wszystko, co do tej pory pamiętał. Drake podniósł się, po czym rozedrganym głosem zwrócił się do dziewczyny:
- Ty... Ty też nie wiesz, gdzie jesteśmy?
Rosalia potwierdziła tylko nieznacznym przytaknięciem, po czym ze zmarszczonym czołem zauważyła jak głupio się wcześniej zachowała zwracając się do nieznajomego kolesia, który mógł być jakimś psychopatą (tak, teraz nie myślała logicznie, nie dało się) i rzekła:
- W sumie, kim ty niby jesteś? - mówiąc to odsunęła się lekko od Drake'a, z nieufną miną.
- Ja... - zaczął chłopak. - W sumie sam też nie się nad tym zastanawiałem... Nic... Nic nie pamiętam, tylko ciemne pomieszczenie, szepty, a teraz to - dodał pokazując ręką gdzieś przed siebie.
Rosalia ponownie rozejrzała się dookoła. Nie wiedziała o jakie szepty chłopakowi chodziło, a ta ciemność? Przecież ty było niemożliwie jasno! Ale jedno było pewne: ten koleś nie wiedział gdzie są, podobnie jak ona i raczej nie stwarzał nawet minimalnego zagrożenia. Ponownie odezwała się, ale ciszej, jakby pojąc się, że jest na jakimś podsłuchu.
- Od jak dawna tu jest?
Drake podrapał się po szyi i nadal z szokowaną miną odrzekł powoli:
- A bo ja wiem... Nie mam ani zegarka, ani telefonu, nie widać tu dnia ani nocy... Może jakieś kilka, kilkanaście godzin - zdecydował się wreszcie.
Rosalia spojrzała na niego ostatni raz, po czym ruszyła przed siebie. Chłopak wytrzeszczył oczy, po czym jękną za nią najgłośniej i najrozpaczliwiej jak umiał:
- Gdzie ty idziesz?!
Rosalia nie zatrzymując się i ze zdecydowaną miną odrzekła wystarczająco głośno, by chłopak mógł ją usłyszeć:
- Chcę poszukać jakiegoś wyjścia. Możesz tu zostać sam lub mi pomóc, rób jak ci się podoba.
Drake rzucił się w dziką pogoń za rudą dziewczyną, po czym tuz przy niej przewrócił się, zaplątując we własne nogi. Oczywiście upadł na Rosalię, co dziewczyna skwitowała głośnym i niezadowolonym prychnięciem. Rzuciła jakiś tekst o tym, że nie mógł sobie wybrać na bycie łamagą lepszej chwili, po czym podniosła się, gdy chłopak zdecydował się zniej zejść. Szli razem przez jakiś czas w milczeniu, ciągle przed siebie (a przynajmniej tak im się wydawało). Nie widzieli nic w oddali, ale starali się nie zbaczać z kursu. Po chwili Drake zaczął się wypytywać o to, jak dziewczyna trafiła w takie miejsce. Rosalia nakłamła, że jedyne co pamięta, to czerwoan plama i na tym koniec. Nie miała zamiaru opowiadać chłopakowi o tym, że jest złodziejką, której gardło rozdrapał pies. Jeszcze by się przestraszył i uciekł, a tera nawet pomoc takiego smarkacza jak on była potrzebna.
Gdy minęło juz sporo czasu, Rosalia usłyszała cichy chrzęst, odwróciła się szybko, ale niczego nie zauważyła, oprócz Drake'a łapiącego się za głowę, któremu po całej twarzy ciekły strugi potu.
- Co ci jest? - zapytała się niepewnie, lekką kucając przy chłopaku.
- Znowu je słychać... - wyszeptał z trudnością, coraz mocniej ściskając się za głowę. - Te szepty są...
Nagle otworzył usta w niemym okrzyku przerażenia patrząc na coś, co znajdowało się za Rosalią, dziewczyna nie zauważyła tego i ze zdenerwowaniem powiedziała chłopakowi, żeby się uspokoił. Ten tylko uniósł ledwo co rękę i niewyraźnie wskazał na COŚ za dziewczyną. Wtedy ruda usłyszała dziwny warkot, jakby ktoś oddychał, mając zdarte gardło. Odwróciła się gwałtownie, a tuż za sobą ujrzała... chłopaka. To był zwykły chłopak, ale wyglądał na bardziej pojętnego i normalniejszego, niż Drake.
- Znowu odstawiasz jakąś szopkę? Przecież to zwykły człowiek! - warknęła Rosalia, podnosząc blondyna z podłogi, który mimo wszsytko wciąż się opierał i wrzeszczał:
- Jaki człowiek?! Spójrz na niego!
Rosalia ponownie spojrzała na mężczyznę, który nie tracił poważnej i kamiennej miny, podczas tego całego przedstawienia. Miał lekko opaloną skórę i niezwykle czarne oczy, prawie tak ciemne, jak jego krótkie włosy. Ani razu nie przestawał patrzeć na Drake'a, aż w końcu beznamiętnie odrzekł:
- Uspokój się, nie zrobię ci tego co pomniejsi wysłannicy Bankuka - po czym zwrócił się do Rosalii, która przez chwilę pomyślała, że ten brunet naprawdę może się jej przydać. - A ty? Nie wiem ile można na ciebie czekać, ale następnym razem miło by było, gdybyś trochę szybciej robiła rozeznanie w terenie.
Rosalia spojrzała na niego z wściekłością, podczas gdy Drake nadal z przerażoną miną nie zwracał na nich uwagi i znów zaczął coś szeptać. Dziewczyna gwałtownie puściła Drake'a którego jeszcze przed chwilą ściskała za ramię.
- Czyś ty oszalał? - odezwała się wreszcie drżącym od furii głosem. - A gdzie my w ogóle do cholery jesteśmy, że zachowujesz się, jakbyś był nie wiadomo kim?!
Chłopak tylko uśmiechnął się lodowato, po czym odrzekł, ruszając przed siebie:
- Kimś, kto może pomóc wam w wydostaniu się z tego miejsca. Oczywiście, jeżeli zrobicie to, co się wam każe.
Rosalia patrzyła na oddalającą się postać, z zamiarem wybicia jej zębów. Przygryzła tylko język i z całych sił ścisnęła pięści, po czym poszła w zupełnie innym kierunku. Drake przestał słyszeć szepty i teraz lekko zdziwiony zapytał się Rosali, w prostej linii stojąc pomiędzy nią a chłopakiem z czarnymi oczami:
- Gdzie ty idziesz?
Brunet automatycznie się odwrócił z miną, jakby miał zadać dosłownie to samo pytanie.
- Sama znajdę wyjście i nie potrzebuję takich nadętych kretynów jak on do pomocy.
Chłopak który raz patrzył na Rosalię, a raz na Drake'a, już otwierał usta by coś powiedzieć pełnym wsciekłości głosem, jednakże nagle tuż za nim pojawił się długi język ognia, który jednym zwinnym ruchem porwał przerazonego i oniemiałego Drake'a, podobnie jak zszokowaną, ale wściekłą i miotająca się Rosalię. Chłopak, który został sam pośrodku (jeżeli był w tym miejscu jakiś środek) pomieszczenia, tylko spojrzał w górę z miną cierpiętnika, po czym sam ruszył przed siebie, wiedząc, że będzie miał kłopoty i to spore...

* * *

No i tym razem to koniec pierwszej części drugiego rozdziału. Jeżeli ktoś tu czasami zagląda, to mam nadzieje, że się podobało i dziękuję za uwagę :)

niedziela, 14 lipca 2013

I znów odrobinę mniej fantasy

ROZDZIAŁ PIERWSZY: Początek kłopotów cz. III


Rosalia właśnie stała oparta, o jedną ze ścian niewielkiego kiosku, do którego przychodziła regularnie, gdy miała coś ukraść. Niestety w tym momencie właśnie znajdowały się tam jakieś dwie staruszki, narzekające na pogodę, cenę papieru toaletowego, oraz tysiące innych, kompletnie nikogo nie obchodzących rzeczy. I mimo, iż Rosalia właśnie paliła papierosa, co zazwyczaj ją uspokajało, tym razem była bardziej zdenerwowana niż zazwyczaj. Stała oparta o jeden z rowerów, przyczepionych do metalowych słupków i co jakiś czas sypała na jego siodełko pył z papierosa lub po prostu wciskała w siedzenie końcówkę peta. Za jakiś czas miał przyjechać jej pociąg do innego miasta, a ona potrzebowała na tą okazję sporą ilość prowiantu (pieniądze udało jej się zabrać na mieście, od jakiegoś emeryta, który nieopatrznie zostawił portwel na ławce). Dziewczyna miała sporo szczęścia, ponieważ w małym sklepiku, o którego ścianę właśnie się opierała, nie było kamer. Zazwyczaj zabierała to, czego było dużo, więc nie dało się zauważyć braków. Czasami wygodnie było też coś kraść w tłoku, kiedy nikt nie zwarcał na nikogo uwagi, ale w jej przypadku, tłum ludzi wcale nie odwracał uwagi, od jej osoby.
Pierwsze co rzucało się w oczy przechodniów, były jej płomienisto-rude włosy. Dziewczyna miała teraz dwadzieścia siedem lat i byłaby naprawdę ładna, gdyby nie wiecznie podbite oczy, niechlujny wygląd i (choć nie było to cechą jej wyglądu zewnętrznego) wieczny odór papierosów, albo jakiegoś trunku alkocholo-podobnego. Dziewczyna właśnie wypaliła całego papierosa i rzuciła go pod buta,. po czym zgniotła z impetem. Jeszcze raz przypomniała sobie w głowie "Listę potrzebnych na dziś zakupów", akurat w chwili, gdy dwie staruszki otworzyły drzwi z jakąś gazetą.
- Coś podobnego! - zapiała ta w różowym bereciku. - Dwudziestopięcio latek zaćpał się na śmierć w domu swoich znajomych!
- Czego to ludzie nie wymyślą! - powiedziała druga, z niezwykle dramatycznym tonem.
Rosalia obrzuciła je tylko spojrzeniem pełnym odrazy. Nie ma to jak plotkować przez cały dzień o życiu innych, zamiast zająć się swoim.
Dziewczyna szybko otworzyła drzwi, a za ladą zobaczyła tego samego co zawsze sprzedawcę, z krzaczastymi brwiami, sporymi wąsami i dużym brzuchem. Właśnie przeglądał jakąs gazetę i tylko rzucił okiem na nową klientkę. Po chwili spojrzał na zegarek. Tak jak wykalkulowała wcześniej Rosalia, miał teraz porę lunchu. Ogólnie rzecz biorąc kiosk był całkiem przytulny; dużo różnych półek, jedna lodówka, lada rozciągająca się tak, że dało się za nią wejść tylko przez tył sklepu lub wchodząc i wychodząc z zaplecza po prawej stronie. Zawsze pachniało tu świeżym mięsem, którego w sklepie było całkiem sporo, pomimo, iż nie był to mięsny. Rosalia zaczęła się przyglądać trunkom, po czym usłyszała głos mężczyzny.
- Kupujesz coś konkretnego? - zapytał się trochę nieuprzejmie.
- Nie - odparła sucho dziewczyna. - Muszę się jeszcze chwilę zastanowić.
- W takim razie - powiedział gruby mężczyzna wstając ze stołka za ladą. - Ja wracam za jakieś pięć minut - po czym (czego na nieszczęście Rosalia nie zauważyła, udając, że ogląda produkty) podrapał za uchem dużego owczarka niemieckiego, zakupionego kilka dni wcześniej. Uznał, że chyba ubyło mu kilka bułek i paczek z chipsami, dlatego tez pomyślał, że w chwilach kiedy będzie na kilka minut opuszczał sklep, pies będzie wszystkiego pilnował. Mało inteligentne, ale na kamerę nie było go stać.
Dziewczyna tylko mruknęła na znak, że nie ma sprawy, po czym zaczekała, aż usłyszy szczęk drzwi od zaplecza. Gdy tak się stało, automatycznie poderwała i się i podeszła do lodówki z napojami. Chwyciła niewielkie piwo, któtego został jeszcze co najmniej tuzin, po czym zabrała się do dalszej kradzieży. W pośpiechu chwyciła jeszcze bochen chleba, jakąś kiełbasę i jabłko, a gdy już miała odchodzić, tęsknie spojrzała na ladę. Tuż pod nią, znajdowała się szklana gablotka z papierosami, które właśnie się jej skończyła.
Jeszcze raz wytężyła słuch, bojąc się o przyjście sprzedawcy, po czym popędziła do lady. Już wyciągała rękę, by sięgnąć po ulubione opakowanie tytoniu, kiedy nagle usłyszała głośne warknięcie. Przerażona pomyślała tylko: "Załatwił sobie psa!", po czym upadła na ziemię, pod ciężarem ogromnego bydlaka, który przeskoczył nad kasą fiskalną i wylądował na niej. Chwilę później w całym pomieszczeniu dały się słyszeć tylko pełne zgrozy, wrzaski o pomoc, które niedługo zostały zduszone, przez lejącą się krew. Niestety sprzedawca pojawił się za późno, tuż po tym, gdy jego nowy pies rozdrapał całe gardło dziewczyny, zostawiając na jego miejscu tylko mocno rubinową plamę, krzepnącą z każdą minutą coraz bardziej. Rosalia jeszcze tylko przez chwilę widziała przerażonego sprzedawce, wielkiego psa i sufit, po chwili jednak, wszystko zaczęło się zamieniać w szarą plamę. Dziewczynie opadły ciężko powieki i nadal czując ucisk w gardle przestała oddychać. Dopiero teraz cały ból zniknął, by dać miejsce wszechogarniającej nicości.
Po kilku minutach nie czuła już niczego, dlatego też nie zwróciła jakiejkolwiek uwagi na gromadę policjantów i sanitariuszy, którzy i tak nie mogli jej pomóc. Gdyby tylko nie sięgnęła po te papierosy.

* * *

I na dzisiaj będzie to całkowicie tyle! W tym momencie zamykam pierwszy rozdział, by niedługo zacząć opisywać nową część opowiadania. Jeżeli ktokolwiek zagląda na tego bloga, proszę o komentarze (choć nie jestem nastawiona na zbyt wiele). Dziękuję za uwagę i do zobaczenia.

sobota, 13 lipca 2013

Bardziej fantasy niż poprzednio

ROZDZIAŁ PIERWSZY: Początek kłopotów cz. II


Bankuk właśnie zbliżał się powolnym krokiem, w stronę bram piekła, ale tym razem, wcale nie zamierzał zaszyć się w swojej kryjówce, by planować jak uprzykrzyć życie ludziom na ziemi. Mijając kolumny z żywego ognia i przedzierając się, przez rzekę grzesznych dusz, Bankuk rozmyślał ponownie, nad swoim jakże niesprawiedliwym losem. Był to pomniejszy demon, którego zadaniem było sprawianie ludziom bólu, na tle psychicznym. Mimo wszystko, demon nie czuł się ani trochę spełniony w tej roli. Nie dane mu było zasiadać w Wielkiej Siódemce głównych demonów: Lucyfera, Szatana, Lewiatana, Belzebuba, Belfegor, Mamona i Asmodeusza. Ale dlaczego? Fakt, wszystkie demony z wielkiej siódemki były ucieleśnieniem ludzkiego bólu, ale to chyba nie znaczyło, że kiedy ktoś pojawiał się w ludzkich snach, wpuszczał w rozruch różne nieprzyjemne sytuacje i ogólnie robił wszystko, by pokazać, że należy mu się odrobina uwagi, był zerem... Poza tym, Bankuk już od dawna starał się rozmawiać ze wszystkimi z Wielkiej Siódemki po kolei i po ich ostatnich, niespełnionych obietnicach, miał już tego wszystkiego szczerze dość. Fakt, demony nie dotrzymywały obietnic, ale z drugiej strony każdy gatunek, czy na ziemi, czy w piekle, odczuwał pewien szacunek do przedstawicieli swojej rasy. A przynajmniej tak być powinno.
Tak więc w tym momencie, pełen złości Bankuk, ruszał szybkim krokiem, przez krainy Piekieł. Jego niewielkie rogi, były rozgrzane do czerwoności, a pazury wbijały się tak głęboko w coś, co można nazwać dłońmi, że gdyby posiadał krew, zapewne polałaby się z nich strumieniem. Demon stawił się przed ogromną bramę, której wzory powleczone były ogniem. Drzwi nie posiadały klamek, czy też gałek, otwierały się na żądanie jednego z Wielkiej Siódemki. Bankuk załomotał ciężką ręką w bramę, po czym drzwi z przeraźliwym skrzypieniem otworzyły się. Po chwili dał się słyszeć tubalny głos, wzywający demona do środka pomieszczenia, o ile miejsce za bramą, można było nazwać pomieszczeniem. Wszystkie siedem demonów siedziało na ogromnych podwyższeniach, z czarnych kamieni, przypominających węgiel, które ułożone były w półokrąg, natomiast ich pan, Lucyfer, siedział naprzeciwko teraz otworzonej bramy. W pomieszczeniu dało się wyczuć ciężkie powietrze, oraz uderzający w nozdrza, mocny zapach siarki. Gdyby wszedł tam jakiś człowiek, najprawdopodobniej od razu doznałby omdlenia.
- Czego znowu chcesz, Bankuk? - odezwał się donośnie Lucyfer, usadowiony na kamiennym tronie, tuż po tym gdy demon wkroczył do ognistej jamy.
- Czego ja chcę? - zapytał się demon cierpienia ludzkiego, starając się robić wszystko co w jego mocy, aby nie poniosły go emocje. - Chcę dokładnie tego, o co domagam się już od kilku długich miesięcy. Tego, o co proszę tak samo ciebie Lucyferze, jak i każdego innego demona z Wielkiej Siódemki.
W tym momencie całą jaskinie wypełnił tubalny śmiech Belzebuba i Szatana. Ten drugi odezwał się po chwili, niezwykle jadowitym głosem.
- Czy sądziłeś, że po tych twoich żałosnych wybrykach damy ci dojście do Wielkiej Siódemki?
- Żałosnych wybrykach?! - wrzasnął demon, a strzęp szaty wokół jego biodra zapłonął. - Robiłem dokładnie to, co mi kazaliście! Nawet przygarnąłem tego człowieka, a teraz mnie zbywacie...?!
- DOŚĆ! – ryknął Lucyfer.
- Nie tylko tobie łeb od tego pęka... - zwrócił się do niego Mamon, natomiast Asmodeusz pokiwał potwierdzająco czarną głową.
- Czego konkretnie chcesz? - odezwał się nagle Belfegor. - Bo jeżeli masz zamiar powiększyć nasz krąg, to powinieneś się wykazać czymś więcej niż tylko żałosnym słuchaniem rozkazów.
- To znaczy... - zaczął nagle zniecierpliwiony Bankuk, mając nadzieję, na zadanie pytania
- Czy wy to widzicie? - zaśmiał się szyderczo Szatan, z głową opartą o jedno z wielkich łapsk. - Ledwo co dowiedział się o tym, że musi pokazać się z kreatywnej strony, a już chce, żebyśmy dali mu wskazówki!
Lucyfer spojrzał zniecierpliwiony na Bankuka, po czym zrobił to samo, odwracając się stronę Szatana. Wyprostował się na swym tronie, po czym nakazał ręką, aby mały demon przed nim, opuścił jaskinię. Diabeł cierpienia ludzkiego rzucił ostatni raz wzrokiem, na wielkiego pana Wielkiej Siódemki, po czym skierował się szybko w stronę bramy, która automatycznie otworzyła się przed nim. Gdy natomiast została zamknięta, oparł się o nią, czekając, aż złość choć trochę straci na sile. Nie chciał roznieść na kawałki Jamesa, gdyby wrócił do swojej siedziby. Nie lubił dawnych ludzi, ale z drugiej strony ten był wyjątkowo przydatny, jako początkujący sługa demona.
Gdy Bankuk szykował się do odejścia, usłyszał strzępek rozmowy, przez niewielką szparę w drzwiach, pozostałą po mocnym ich zatrzaśnięciu.
- ...nie jesteśmy od szukania nowych demonów...
- Możliwe, mimo wszystko chyba nie tylko ja zauważyłem, że samobójstwa ludzki, ostatnio bardzo zmalały...
- ...Może to być zaledwie równoznaczne z tym, że Bankuk źle wykonuje swoją pracę...
W tym momencie demon cierpienia ludzkiego ponownie ścisnął ręce. Nie śmiał przeszkadzać największym demonom piekieł, ale ile by dał, żeby któremuś z nich dać popalić...
- Możliwie, ale zwróćmy tez uwagę na to, że posiadamy o wiele większą moc niż on, więc pracujemy za pięciu, każdy z osobna...
- Co sugerujesz, Lucyferze?
- Wyszkolenie kilku chłystków na pomocników chyba nie byłoby dla niego takie trudne, nie sądzicie?
- Nigdy! - dał się słyszeć głos, który najprawdopodobniej należał do Szatana. - Nie pozwolę na więcej ludzi w piekle! Już wystarczy nam ten kretyn James i...
- Nie tobie jest o tym decydować – odrzekł równie głośno Lucyfer. - Ale dobrze, my nie musimy szukać...
Tuż po tym zdaniu Bankuk popędził do swojego siedliska. Wiedział już co mógł zrobić. Nie odpuści tak łatwo, to nie w jego stylu. Pokaże wszystkim z siedmiu głównych demonów, że należy mu się jak najbardziej wstąpić do ich grona. Pokaże, na pewno...
Gdy znalazł się w ciemnej kryjówce, rozejrzał po jej ''ścianach''. Jamesa jeszcze nie było... Powinien już dawno się tu pojawić. Nawet jeszcze nie jest demonem, a już wałęsa się i puszy, prawie jak Lucyfer! Ale nie to teraz było prawdziwym problemem Bankuka, który po chwili usłyszał głośne wynurzenie się z bagna, które znajdowało się tuż za nim.
Z obrzydliwej mazi wyszedł nie kto inny, jak James. Miał na sobie ubrania takie, jakie nosił każdy normalny człowiek, w końcu musiał póki co wmieszać się w ich tłum. Jego oczy były prawie całkowicie czarne, co oznaczało, że jego dusza niedługo zostanie stracona na zawsze. Właśnie tak z niektórych ludzi, rodziły się demony. Bankuk spojrzał na mężczyznę z obrzydzeniem.
- Gdzie tak długo? - syknął mrużąc oczy.
- Twoja misja była w centrum miasta i prawie nie zostałem zauważony – odrzekł otrzepując się z resztek smoły James.
Demon nie ruszając spojrzał na bagno za nim, po czym to zaczęło oplatać się wokół nóg człowieka. Zszokowany spojrzał w dół, próbując się wyrwać. W pewnym momencie maź zastygła i stała się twarda jak skała. Bankuk zbliżył się do Jamesa, po czym wypowiedział jadowicie:
- Nie zapominaj, gdzie jest twoje miejsce i okazuj mi należyty szacunek – po chwili pstryknął palcami, a bagno rozsypało się i spadło z nóg człowieka. - Będziesz miał zadanie – odezwał się za chwilę. - Niedługo zostanie tu przyprowadzona dwójka, a może trójka ludzi. Oni także będą mieli stać się demonami, jak ty. Przez następne dwa miesiące będziesz ich uczył wszystkiego, co sam umiesz, z moją pomocą i tym razem... - powiedział, zbliżając się do chłopaka i łapiąc go za głowę. - Nie sprawiaj kłopotu, jak ostatnio.


* * *

I to już koniec kolejnej części pierwszego rozdziału naszej historii, na sam koniec wstawiam wam obrazek Lucyfera, dla pobudzenia wyobraźni. Do następnego razu i dziękuję za uwagę.

piątek, 12 lipca 2013

Od początku!

Witam!
A oto i mój premierowy post, na nowym blogu, które (jak z samego tytułu wynika) będzie o opowiadaniach fantasy. Niestety, nie będą to króciuteńkie opowiadania, każde o innej historii. W sumie, będzie to bardziej książka podzielona na rozdziały, a gdy dojdzie do jej końca (co najprawdopodobniej nastąpi dopiero za kilka dłuuuugich miesięcy) zacznę nowy temat.
Jeżeli osoba, która zdecydowała się na wejście na tego bloga ma zamiar kontynuować czytanie nie tylko tego, ale także innych postów, to lepiej, żeby miała stalowe nerwy. Będą jej potrzebne. Nie zapowiadam z góry, że blog zdobędzie sukces, czy nawet kilku fanów, ale mam na to pewną nadzieję, w końcu nadzieja matką głupich, no nie?
Tak więc bez większego owijania w bawełnę, zacznę od początku!

ROZDZIAŁ PIERWSZY: Początek kłopotów cz. I

Niedaleko od ulicy Stabaker, znajdował się mały, brudny pub, o nazwie „Koniczynka”. Jaka groteska, można było pomyśleć po wejściu do pomieszczenia, którego słodka nazwa kompletnie nie pasowała do ogólnego wyglądu baru. Cały budyneczek, miał walcowaty kształt, podobny do kształtu beczki, z trzema niewielkimi okienkami, które nie wpuszczały prawie w ogóle światła. Mimo tego, że zazwyczaj były otwarte (z powodu smrodu tytoniu), brakowała tam świeżego powietrza. Zamiast niego, w każdym miejscu obskurnego pubu dało się wyczuć zapach stęchlizny, którą właściciel próbował zamaskować kadzidłami, dzięki w pomieszczeniu pojawiała się tylko mgła, mieszająca swój zapach, z odorem tego miejsca. Stoliki były wręcz ''porozrzucane'' w środku „Koniczynki”. Okrągłe, małe, brudne stoliki, z takimi samymi krzesłami, bez jakiegokolwiek oparcia. Na każdym ze stolików ustawione były dwie podkładki na kufle (z których swoją drogą i tak nikt nie korzystał), jedno palące się kadzidło, oraz szklana popielniczka. Na samym końcu tego miejsca, znajdował się półokrągły blat, a tuż za nim trzy tuziny kufli i urządzenie, do lania taniego piwa. Za rzeczonym barem zawsze stał ten sam mężczyzna, w przybrudzonym podkoszulki i z tatuażami na rękach i szyi. Mimo, iż nie interesował się higieną tego miejsca, zawsze opierał się o jedną z maszyn, czyszcząc przybrudzoną, żółtą szmatką jakiś kufel. Była to dla niego idealna pozycja, do oglądania meczu, wiadomości lub stacji muzycznych, z telewizora naprzeciwko. Tak w sumie kupiony przez niego odbiornik, został wstawiony do „Koniczynki” tylko na wypadek, gdyby nie miał klientów lub roboty i mógł zrobić sobie chwilę wolnego. Jeżeli natomiast dźwięk był niewyraźny lub też obraz śnieżył, mężczyzna, z braku zajęć brał starą, wysłużoną miotłę i próbował robić coś, na wzór zamiatania, niestety widocznych efektów nie było. Za każdym razem, kiedy siedziało się w pubie, dało się zauważyć mówki na stolikach lub przebiegające po deskach podłogi karaluchy, ale o dziwo, nikomu to nie przeszkadzało.
Tak naprawdę najdziwniejszą rzeczą było to, że bar miał klientów i to całkiem sporą ilość. Nie przychodziły ich tabuny co prawda, ale co najmniej piętnastu mężczyzn i kilka kobiet, zawsze się tu pojawiało. W soboty było najgorzej, z powodu wiecznego tłoku przy barze, miotających się i opluwających klientów, oraz wiecznych wrzasków ludzi, dopraszających się piwa. Natomiast od poniedziałku do czwartku, było tu dość chicho. Kilka kobiet zawsze siadało przy stoliku najbliżej okna, natomiast mężczyźni, cali zgarbieni i z ponurymi minami, usadowiali się gdzie popadnie, od czasu do czasu biorąc spory łyk trunku. 
Cała "Koniczynka", posiadała jakąś dziwną, niewyjaśnioną atmosferę, której nie wyczuwał jedynie właściciel, ciesząc się z tak licznego grona odwiedzających jego mały, przybrudzony pub. Właśnie rozmyślał nad tym, dlaczego wszyscy w pomieszczeniu są tacy ponurzy, kiedy drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem. Kilka osób odwróciło głowy, podobnie jak wytatuowany mężczyzna. 
 - Nareszcie... - mruknął zniecierpliwiony, odkładając nadal brudny kufel, wśród inne.
W jego stronę właśnie kierował się młody chłopak, mający zaledwie dwadzieścia jeden lat. Miał duże, szaroniebieskie oczy, które teraz skrzyły się ze szczęścia, podobnie jak cała twarz. Jego włosy sterczały każdy w inną stronę, jakby co najmniej od miesiąca nie widziały grzebienia, a bródka była źle ogolona, co dało się zauważyć po nierównościach i kawałku pianki do golenia za uchem. Chłopak miał na sobie duże, workowate spodnie, w kolorze zgniłej zieleni, które zdawały się być jeszcze większe, gdy ten się poruszał, co właśnie teraz robił, niezwykle szybko, mimo iż zaczął się zataczać. Gdy wreszcie dotarł do blatu, z poważnymi trudnościami opadł na krzesło, znajdujące się tuż pod blatem. 
- Masz? - zapytał się na powitanie barmana.
Ten tylko udawał, że znowu czyści jakiś kufel i nie odwracając głowy w stronę młodego, odrzekł:
- To zależy. Przyniosłeś pieniądze? 
W tym momencie chwycił za rękę chłopaka, który zaczął grzebać w kieszeniach, by wyciągnąć pokaźną sumę, skradzioną rodicom.
- Oszlałeś?! - warknął, starając się mówić tak cicho, by jego klienci niczego nie usłyszeli. - Nie tutaj. Chodź ze mną na zaplecze.
Po czym bez ociągania się wstał szybko i ruszył w stronę jakiś drzwi, które były ledwo zauważalne w oparach. Młody chłopak nadgonił za nim, mocno się zataczając, jakby wypił co najmniej jedną beczkę mocnego piwa. Zatrzymał się gwałtownie, gdy właściciel "Koniczynki" po otworzeniu drzwi, stanął w miejscu, nie ruszając się. Mężczyzna zaczął się rozglądać po pomieszczeniu, jakby sprawdzając, czy nikt nie kryje się pod stosem skrzyń, które były tu ustawione. W końcu, gdy niebieskooki chłopak zamknął za sobą cicho drzwi, wytatuowany mężczyzna, odgarnął stos jakiś porozrzucanych papierów, by chwycić brązową, postrzępioną walizkę. 
- Teraz już możesz dać - powiedział dość sucho, trzymając walizkę w pogotowiu. Wiedział, że chłopak jak zwykle będzie chciał się upewnić...
- Pokaż, co jest w środku - powiedział się w końcu chłopaczek. Gdy natomiast walizka została otwarta, a on ujrzał woreczki z narkotykami, bez wstępów, od razu wsunął dużo pieniędzy w ręce właściciela pubu.
Mężczyzna powoli je przeliczył, po czym lekko machając swoim łupem, powiedział:
- Jak zgadnę pieniądze starych?
Chłopak spochmurniał i ze wściekłością odrzekł cicho:
- To, skąd mam kasę nie jest już twoją sprawą. 
- Oczywiście, że nie - obronił się mężczyzna, chowając walizkę i otwierając drzwi. - Ale miło jest wiedzieć, że miałem rację.
Gdy obydwoje opuścili ciasne pomieszczenie, chłopak ze ściśniętym woreczkiem w ręce, chciał już jak najszybciej wylecieć z "Koniczynki". Jednakże, właściciel, wracając do czyszczenia kufla, krzyknął za nim:
- I jeśli jeszcze raz przyjdziesz mi tu w takim stanie, Drake, to nie wpuszczę cię do środka! 
Wiedział, że chłopak był poważnie napity, a on nie pozwalał sobie na jakieś zamieszki. Nie w "Koniczynce". Spojrzał powoli na telewizor, w którym właśnie mówił jakiś młody spiker, z dużą ilością kartek w ręce.
- "A teraz wiadomości z ostatniej chwili: niedaleko promenady zaleziono fioletowy samochód, w którym znajdował się mężczyzna, najprawdopodobniej mający około trzydziestu pięciu lat. Wypadek nie mógł zostać przez kogokolwiek upozorowany, więc mężczyzna, musiał wjechać do morza zdając sobie sprawę z konsekwencji. Ten samobójczy wybryk przypomina mi trochę..."
W tym momencie telewizor zaczął śnieżyć i już nikomu nie udało się zrozumieć, co przypominał według spikera samobójczy wybryk. Właściciel pubu tylko pokręcił głową z niedowierzaniem. I niby po co ludzie robili takie rzeczy? Choć szybka śmierć była chyba jednak lepsza, od zabijania się powoli jak Drake... Tak w sumie, gdyby tylko jemu, Joshowi Brown nie groziła możliwość wylądowania w kiciu, przestałby handlować tym świństwem. Ale co poradzić, że jeżeli z tego zrezygnuje, na pewno któryś z ''klientów'' wyda go policji, zarzekając się, że sam niczego nie kupował? 
Mężczyzna westchnął tylko, po czym odłożył kufel, starając się nie myśleć, o tym głupim chłopaku w za dużych spodniach. Pewnie właściciel "Koniczynki" nie zdawał sobie sprawy z tego, że w połowie przez niego, za pięć lat ten sam  spiker co dziś, powie o przypadku zaćpania się na śmierć młodego Drake'a Marayda. 

* * * 

I na dzisiaj to by było tyle. Wiem, nie przypomina to ani trochę powieść fantasy, ale niestety, akcja musi się dopiero rozkręcić. Tak więc do zobaczenia następnym razem.